Distinct Riders powstało w wyniku mojej choroby motocyklowej. Żeby to zrozumieć, chyba najlepiej będzie jeżeli opiszę moją moto historię. Dawno, dawno temu…
Ciężko choruję od wczesnego dzieciństwa, ale to raczej nie była choroba genetyczna. Nie znałem żadnego prawdziwego motocyklisty w mojej rodzinie. Oczywiście z racji, że wychowywałem się na wsi, to na naszym gospodarstwie był jeden motorower. Był to Romet Komar, ale służył on tylko jako narzędzie do przemieszczania się. Pomyślisz sobie pewnie, że każdy motocykl do tego przecież służy. No nie do końca. Dla chorego motocyklisty jest to obiekt kultu. My nie przemieszczamy się na motocyklach, my spędzamy z nimi czas, wyjeżdżamy z nimi na spacer. Załatwienie jakiejś sprawy to efekt uboczny jazdy, albo czasem nawet pretekst do wyjścia na motocykl. Oczywiście wybór najkrótszej trasy jest rzadkością. No bo dlaczego sobie skracać przyjemność?
Dobra. Wracam do tematu. Był ten Komar u nas i kilka innych motorowerów u sąsiadów, robiły one również jako woły robocze. Czy ten Komar mógł zostać zapalnikiem do mojej zajawki? Raczej nie, przydał się za to w momencie gdy już byłem w stanie wsiąść na coś z silnikiem spalinowym.
Teraz tak myśle, że może, ewentualnie jakiś motogen od dziadka mi wpadł. Dziadek Czesiu w młodości jeździł SHL-ką, ale niestety wiem to tylko z opowieści. Gdy ja się pojawiłem na świecie, to SHL-ki już nie było. Wielka szkoda, to byłby dopiero rarytas!
Myśle, że w silny sposób mogła na mnie wpłynąć MZ ETZ 150, którą posiadał mój wujek, brat ojca. Może nie była super zadbana, ale i tak powodowała u mnie opad szczęki. W głowie mi się wtedy nie mieściła ta moc i jej agresywny wygląd! Niestety nie było mi dane przejechać się tym czerwonym potworem. Miałem może 6 lub 7 lat gdy wuja ją miał, potem została sprzedana.
Tata załatwił mi kilka plakatów z japońskimi motocyklami. Oczywiście, że wypełniły ścianę za moim łóżkiem! Jadąc kiedyś z rodzicami na lody trafiliśmy na dwóch prawdziwych motocyklistów. Oboje przyjechali na pięknych Junakach. Zachwycałem się bez końca. Jeden był żółty. Tak się złożyło, że ten stary Komar (na pedały), o którym wspomniałem, był również żółty! Posiadał ponadto podobny bagażnik do tego, w który wyposażony był Junak.
Pewnie się domyślacie, że do domu chciałem wrócić jak najszybciej. Zaczęło się.
Żółty Komar stał nieodpalany już od dłuższego czasu. Zawalony jakąś gemelą, leżał w szopie. Wytargałem go i wziąłem się za jego czyszczenie. Po kilku dniach maszyna „lśniła”, a ja zacząłem się zastanawiać jak go uruchomić. Rodzice byli spokojni i pewni, że go nie odpalę. Pomóc mi nie chcieli. Mówili, „nie da się”. Dziadek mi coś próbował pomóc, ale maszyna nie odpaliła.
Bawiłem się w ten sposób, że wpychałem go na wzniesienie na naszym dużym podwórku i stamtąd zjeżdżałem na nim używając pedałów do napędzania. Na dole ustawiłem sobie pień do którego zawsze podjeżdżałem i mogłem na nim oprzeć nogę i w ten sposób się zatrzymać. Pewnego dnia podczas zjazdu Komar odpalił! Na to przygotowany nie byłem. Nie wiedziałem jak go zatrzymać, kurnik za to zrobił to wzorowo. Uderzyłem w drewniane drzwi i zatrzymałem maszynę. To była moja pierwsza gleba. Miałem wtedy 8 lat.
Rodzice chyba zrozumieli, że szybko mi się to nie znudzi bo dostałem od taty szkolenie z prowadzenia tego wynalazku. Kto wymyślił zmianę biegów w manetce?! Ośmioletnie dziecko nie ma siły, żeby zmieniać biegi w ten sposób!
Po jakimś czasie jeździłem już coraz pewniej. Dorastałem, więc siły też przybywało. Zaczęły się eksperymenty z odkręcaniem wydechu i przerabianiem ramy. Pojawiły się też poważniejsze sprzęty. Romet Ogar dwubiegowy, następnie trzybiegowy. Tworzyłem z nich choppery, bobbery. Nawet żużlówkę z Rometa da się zrobić! Wymieniłem kilka silników, które nie zniosły niektórych eksperymentów. Przewinęła się też jedna motorynka w świetnym stanie. Co to był za wariat!
Zaraziłem tematem rówieśników ze wsi i jeździliśmy razem po polnych drogach. Nadszedł 2001 rok i pierwszy Big Brother. Brał w nim udział Gulczas. Wtedy usłyszałem o Black Rider. Długo nie czekałem, zebrałem moto ziomków i zapadła decyzja. Tworzymy Black Rider Parzęczew. Siedzibę zrobiliśmy u mnie w większej szopie. Posprzątaliśmy tam, ja nawet szyld namalowałem! Tam się spotykaliśmy, grzebaliśmy przy maszynach i garażowaliśmy wszystkie sprzęty.
Rok 2004 był rokiem przeprowadzki do nowego domu, w oddalonym o 10 km Jarocinie. Do pierwszej klasy gimnazjum poszedłem już w Jarocinie. Tam zrobiłem kartę motorowerową jak tylko to już było możliwe i zacząłem legalnie śmigać na moim Ogarze. W tym przypadku również próbowałem wkręcić w motocykle chłopaków z nowego sąsiedztwa. Nawet się trochę udało, jednak dla nich to było tylko chwilowe zainteresowanie.
To w tamtym czasie pojawił się pewien sen. Mianowicie, wiedziałem już o istnieniu takiego motocykla jak Suzuki Hayabusa. Wzdycham do niego do dzisiaj (kiedyś go kupię!). Sen polegał na tym, że wchodzę do garażu, a tam zamiast mojego Rometa stoi czerwona Hayabusa. Przeszczęśliwy wyprowadzam ją czym prędzej i szykuje się do jazdy. Wsiadam, odpalam i słyszę, że brzmi tak jak mój Romet. Ruszam i okazuje się, że nie mogę jechać szybciej niż 40 km/h, a motocykl ma tylko dwa biegi… to był koszmar. Męczył mnie do czasu, gdy po raz pierwszy mogłem poprowadzić większy motocykl. Po doświadczeniu poważnej jazdy, sen ten się więcej nie pojawił.
Po roku namówiłem rodziców na zakup Simsona S51. Jeżdżąc nim odkładałem już kieszonkowe na prawo jazdy, oraz na pierwszy „duży” motocykl. Też w czasach Simsona pojawiło się marzenie o XJR1300, którą obecnie posiadam, szczegółowo opiszę tę historię innym razem.
Uzbierałem na motocykl, prawko opłacili mi kochani rodzice, z okazji moich osiemnastych urodzin. Bardzo szybko po urodzinach miałem już zdane prawko, a sama maszyna od miesiąca „czekała” w garażu. Była to piękna Suzuki GS500E w fioletowym malowaniu z różowymi naklejkami. Poznałem w tamtym okresie świetnych ludzi z Alternatywnej Grupy Motocyklowej, do której dołączyłem na jakiś czas.
Już wtedy wiedziałem, że najbardziej kocham podróżować samodzielnie, albo w bardzo niewielkiej grupie.
Jeździłem GS-ką do końca studiów licencjackich. Po tym okresie przeprowadziłem się do Poznania. Kupiłem czarne Jajko (Suzuki GSX600F). GS zostało sprzedane.
Sprzedaże moich motocykli to też jest ciekawa sprawa. Specjalnie zawsze najpierw kupowałem następny motocykl, a dopiero później zabierałem się za sprzedanie poprzedniego. W ten sposób można powiedzieć, że od 8. roku życia nie przeżyłem ani jednego dnia, w którym bym nie posiadał chociaż jednego motocykla.
Mieszkając w Poznaniu wpadłem kiedyś na sąsiada, który mieszkał dwa piętra niżej i też był motocyklistą. Zamieniliśmy parę słów i minęła godzina. Okazało się, że Patryk to podobny motocyklowy świr do mnie, tak więc rozmowa się kleiła bez końca.
We wrześniu 2016 spełniłem swoje marzenie z dzieciństwa i kupiłem Yamahę XJR1300. Dokładnie taką, o jakiej marzyłem, czarna z zawieszenie Ohlinsa. Na wiosnę sprzedałem Jajko, a w maju 2017 roku wyruszyłem w samotną podróż w Bieszczady. Takie coś potrafi oczyścić umysł i dostarczyć sporo nowych pomysłów.
Tydzień po powrocie poznałem moja wspaniałą Adriannę!
Jakiś czas później wpadłem na pomysł stworzenia czegoś w rodzaju społeczności, która mogłaby pomagać w odnajdywaniu takich chorych ludzi jak ja. Ludzi, dla których najważniejszą rzeczą w pasji motocyklowej jest sam motocykl i jazda na nim. Żadnych zasad, dużo niezależności. Wspólna pasja skraca dystans. Mogą się z tego rodzić wspaniałe znajomości czy nawet przyjaźnie.
Powiedziałem o tym Patrykowi. Podpalił się, od razu wiedział co mam na myśli.
Kilka dni później stworzyłem nazwę, chciałem, aby nawiązywała do istoty, czyli jednostki. Distinct, znaczy odrębny, wyraźny. Do naszej wielkiej pasji nie wymagamy towarzystwa. Wystarczy motocykl, lub myśl o nim. Moto pasja jest na tyle silna, że wiele osób może pomyśleć, że nam odbiło. Jest to choroba, na która lek próbują czasem znaleźć bliscy, którzy się o nas martwią. Jednak po czasie rozumieją, że to choroba nieuleczalna.
Przykładem może być mój zeszłoroczny wypadek. Sporo osób myślało, czy też nawet liczyło, że gdy się tylko pozbieram to „odstawię” motocykle, bo tak będzie rozsądniej. To jednak nie nastąpiło.
Stworzyłem też znane Wam logo przedstawiające samotnego jeźdźca. Dlaczego czaszka zamiast głowy? Jak już wcześniej pisałem, to nie jest chwilowa pasja czy moda, motocykle towarzyszą nam przez całe życie. Dlaczego na chustce jest liczba 44? To mój osobisty podpis w logo. Moja szczęśliwa liczba.
Później postanowiłem nanieść logo na ciuchy, auto itd., aby móc zamanifestować moje szaleństwo.
P.S. Choroba się pogłębia, kupiłem ostatnio drugi motocykl.
Distinct Riders – Skąd się wzięło? O co chodzi?
Distinct Riders powstało w wyniku mojej choroby motocyklowej. Żeby to zrozumieć, chyba najlepiej będzie jeżeli opiszę moją moto historię. Dawno, dawno temu…
Ciężko choruję od wczesnego dzieciństwa, ale to raczej nie była choroba genetyczna. Nie znałem żadnego prawdziwego motocyklisty w mojej rodzinie. Oczywiście z racji, że wychowywałem się na wsi, to na naszym gospodarstwie był jeden motorower. Był to Romet Komar, ale służył on tylko jako narzędzie do przemieszczania się. Pomyślisz sobie pewnie, że każdy motocykl do tego przecież służy. No nie do końca. Dla chorego motocyklisty jest to obiekt kultu. My nie przemieszczamy się na motocyklach, my spędzamy z nimi czas, wyjeżdżamy z nimi na spacer. Załatwienie jakiejś sprawy to efekt uboczny jazdy, albo czasem nawet pretekst do wyjścia na motocykl. Oczywiście wybór najkrótszej trasy jest rzadkością. No bo dlaczego sobie skracać przyjemność?
Dobra. Wracam do tematu. Był ten Komar u nas i kilka innych motorowerów u sąsiadów, robiły one również jako woły robocze. Czy ten Komar mógł zostać zapalnikiem do mojej zajawki? Raczej nie, przydał się za to w momencie gdy już byłem w stanie wsiąść na coś z silnikiem spalinowym.
Teraz tak myśle, że może, ewentualnie jakiś motogen od dziadka mi wpadł. Dziadek Czesiu w młodości jeździł SHL-ką, ale niestety wiem to tylko z opowieści. Gdy ja się pojawiłem na świecie, to SHL-ki już nie było. Wielka szkoda, to byłby dopiero rarytas!
Myśle, że w silny sposób mogła na mnie wpłynąć MZ ETZ 150, którą posiadał mój wujek, brat ojca. Może nie była super zadbana, ale i tak powodowała u mnie opad szczęki. W głowie mi się wtedy nie mieściła ta moc i jej agresywny wygląd! Niestety nie było mi dane przejechać się tym czerwonym potworem. Miałem może 6 lub 7 lat gdy wuja ją miał, potem została sprzedana.
Tata załatwił mi kilka plakatów z japońskimi motocyklami. Oczywiście, że wypełniły ścianę za moim łóżkiem! Jadąc kiedyś z rodzicami na lody trafiliśmy na dwóch prawdziwych motocyklistów. Oboje przyjechali na pięknych Junakach. Zachwycałem się bez końca. Jeden był żółty. Tak się złożyło, że ten stary Komar (na pedały), o którym wspomniałem, był również żółty! Posiadał ponadto podobny bagażnik do tego, w który wyposażony był Junak.
Pewnie się domyślacie, że do domu chciałem wrócić jak najszybciej. Zaczęło się.
Żółty Komar stał nieodpalany już od dłuższego czasu. Zawalony jakąś gemelą, leżał w szopie. Wytargałem go i wziąłem się za jego czyszczenie. Po kilku dniach maszyna „lśniła”, a ja zacząłem się zastanawiać jak go uruchomić. Rodzice byli spokojni i pewni, że go nie odpalę. Pomóc mi nie chcieli. Mówili, „nie da się”. Dziadek mi coś próbował pomóc, ale maszyna nie odpaliła.
Bawiłem się w ten sposób, że wpychałem go na wzniesienie na naszym dużym podwórku i stamtąd zjeżdżałem na nim używając pedałów do napędzania. Na dole ustawiłem sobie pień do którego zawsze podjeżdżałem i mogłem na nim oprzeć nogę i w ten sposób się zatrzymać. Pewnego dnia podczas zjazdu Komar odpalił! Na to przygotowany nie byłem. Nie wiedziałem jak go zatrzymać, kurnik za to zrobił to wzorowo. Uderzyłem w drewniane drzwi i zatrzymałem maszynę. To była moja pierwsza gleba. Miałem wtedy 8 lat.
Rodzice chyba zrozumieli, że szybko mi się to nie znudzi bo dostałem od taty szkolenie z prowadzenia tego wynalazku. Kto wymyślił zmianę biegów w manetce?! Ośmioletnie dziecko nie ma siły, żeby zmieniać biegi w ten sposób!
Po jakimś czasie jeździłem już coraz pewniej. Dorastałem, więc siły też przybywało. Zaczęły się eksperymenty z odkręcaniem wydechu i przerabianiem ramy. Pojawiły się też poważniejsze sprzęty. Romet Ogar dwubiegowy, następnie trzybiegowy. Tworzyłem z nich choppery, bobbery. Nawet żużlówkę z Rometa da się zrobić! Wymieniłem kilka silników, które nie zniosły niektórych eksperymentów. Przewinęła się też jedna motorynka w świetnym stanie. Co to był za wariat!
Zaraziłem tematem rówieśników ze wsi i jeździliśmy razem po polnych drogach. Nadszedł 2001 rok i pierwszy Big Brother. Brał w nim udział Gulczas. Wtedy usłyszałem o Black Rider. Długo nie czekałem, zebrałem moto ziomków i zapadła decyzja. Tworzymy Black Rider Parzęczew. Siedzibę zrobiliśmy u mnie w większej szopie. Posprzątaliśmy tam, ja nawet szyld namalowałem! Tam się spotykaliśmy, grzebaliśmy przy maszynach i garażowaliśmy wszystkie sprzęty.
Rok 2004 był rokiem przeprowadzki do nowego domu, w oddalonym o 10 km Jarocinie. Do pierwszej klasy gimnazjum poszedłem już w Jarocinie. Tam zrobiłem kartę motorowerową jak tylko to już było możliwe i zacząłem legalnie śmigać na moim Ogarze. W tym przypadku również próbowałem wkręcić w motocykle chłopaków z nowego sąsiedztwa. Nawet się trochę udało, jednak dla nich to było tylko chwilowe zainteresowanie.
To w tamtym czasie pojawił się pewien sen. Mianowicie, wiedziałem już o istnieniu takiego motocykla jak Suzuki Hayabusa. Wzdycham do niego do dzisiaj (kiedyś go kupię!). Sen polegał na tym, że wchodzę do garażu, a tam zamiast mojego Rometa stoi czerwona Hayabusa. Przeszczęśliwy wyprowadzam ją czym prędzej i szykuje się do jazdy. Wsiadam, odpalam i słyszę, że brzmi tak jak mój Romet. Ruszam i okazuje się, że nie mogę jechać szybciej niż 40 km/h, a motocykl ma tylko dwa biegi… to był koszmar. Męczył mnie do czasu, gdy po raz pierwszy mogłem poprowadzić większy motocykl. Po doświadczeniu poważnej jazdy, sen ten się więcej nie pojawił.
Po roku namówiłem rodziców na zakup Simsona S51. Jeżdżąc nim odkładałem już kieszonkowe na prawo jazdy, oraz na pierwszy „duży” motocykl. Też w czasach Simsona pojawiło się marzenie o XJR1300, którą obecnie posiadam, szczegółowo opiszę tę historię innym razem.
Uzbierałem na motocykl, prawko opłacili mi kochani rodzice, z okazji moich osiemnastych urodzin. Bardzo szybko po urodzinach miałem już zdane prawko, a sama maszyna od miesiąca „czekała” w garażu. Była to piękna Suzuki GS500E w fioletowym malowaniu z różowymi naklejkami. Poznałem w tamtym okresie świetnych ludzi z Alternatywnej Grupy Motocyklowej, do której dołączyłem na jakiś czas.
Już wtedy wiedziałem, że najbardziej kocham podróżować samodzielnie, albo w bardzo niewielkiej grupie.
Jeździłem GS-ką do końca studiów licencjackich. Po tym okresie przeprowadziłem się do Poznania. Kupiłem czarne Jajko (Suzuki GSX600F). GS zostało sprzedane.
Sprzedaże moich motocykli to też jest ciekawa sprawa. Specjalnie zawsze najpierw kupowałem następny motocykl, a dopiero później zabierałem się za sprzedanie poprzedniego. W ten sposób można powiedzieć, że od 8. roku życia nie przeżyłem ani jednego dnia, w którym bym nie posiadał chociaż jednego motocykla.
Mieszkając w Poznaniu wpadłem kiedyś na sąsiada, który mieszkał dwa piętra niżej i też był motocyklistą. Zamieniliśmy parę słów i minęła godzina. Okazało się, że Patryk to podobny motocyklowy świr do mnie, tak więc rozmowa się kleiła bez końca.
We wrześniu 2016 spełniłem swoje marzenie z dzieciństwa i kupiłem Yamahę XJR1300. Dokładnie taką, o jakiej marzyłem, czarna z zawieszenie Ohlinsa. Na wiosnę sprzedałem Jajko, a w maju 2017 roku wyruszyłem w samotną podróż w Bieszczady. Takie coś potrafi oczyścić umysł i dostarczyć sporo nowych pomysłów.
Tydzień po powrocie poznałem moja wspaniałą Adriannę!
Jakiś czas później wpadłem na pomysł stworzenia czegoś w rodzaju społeczności, która mogłaby pomagać w odnajdywaniu takich chorych ludzi jak ja. Ludzi, dla których najważniejszą rzeczą w pasji motocyklowej jest sam motocykl i jazda na nim. Żadnych zasad, dużo niezależności. Wspólna pasja skraca dystans. Mogą się z tego rodzić wspaniałe znajomości czy nawet przyjaźnie.
Powiedziałem o tym Patrykowi. Podpalił się, od razu wiedział co mam na myśli.
Kilka dni później stworzyłem nazwę, chciałem, aby nawiązywała do istoty, czyli jednostki. Distinct, znaczy odrębny, wyraźny. Do naszej wielkiej pasji nie wymagamy towarzystwa. Wystarczy motocykl, lub myśl o nim. Moto pasja jest na tyle silna, że wiele osób może pomyśleć, że nam odbiło. Jest to choroba, na która lek próbują czasem znaleźć bliscy, którzy się o nas martwią. Jednak po czasie rozumieją, że to choroba nieuleczalna.
Przykładem może być mój zeszłoroczny wypadek. Sporo osób myślało, czy też nawet liczyło, że gdy się tylko pozbieram to „odstawię” motocykle, bo tak będzie rozsądniej. To jednak nie nastąpiło.
Stworzyłem też znane Wam logo przedstawiające samotnego jeźdźca. Dlaczego czaszka zamiast głowy? Jak już wcześniej pisałem, to nie jest chwilowa pasja czy moda, motocykle towarzyszą nam przez całe życie. Dlaczego na chustce jest liczba 44? To mój osobisty podpis w logo. Moja szczęśliwa liczba.
Później postanowiłem nanieść logo na ciuchy, auto itd., aby móc zamanifestować moje szaleństwo.
P.S. Choroba się pogłębia, kupiłem ostatnio drugi motocykl.
Pozdrawiam Was motoświry!
Piotr